sobota, 31 maja 2014

Wschód słońca nad Emerald

Lubicie wschody i zachody słońca? My też.
Oto nasz dzisiejszy wschód słońca o 6:30.
 
 
O kurcze, co ja tak wcześnie robiłam na nogach...

środa, 28 maja 2014

State of Origin 2014

Mieszkańcy stanów Queensland i Nowej Południowej Walii oszaleli. Każdy szanujący się mieszkaniec tych dwóch stanów musi obejrzeć mecz rugby pomiędzy dwoma "bardzo lubiącymi się" drużynami "Queensland Maroons" i "New South Wales Blues".
 
 
Mecz odbywa w się w trzech seriach przez trzy dni, pierwszy mecz jest dzisiaj i wszyscy już szaleją, wszędzie widać szaliki, koszulki, bluzy i chorągiewki w kolorze Maroon.
 
 
Pierwotnie Nowa Południowa Walia była gospodarzem dwóch meczy i nadal jest w tym roku, jednak komisja ARLC - Australian Rugby League Commision - ogłosiła w Listopadzie 2012 roku, iż mecze będą odbywać w nowych pięcioletnich cyklach. W 2017 roku również NSW będzie gospodarzem.
Jak już wspomniałam wyżej pierwszy mecz odbywa się dzisiaj 28 Maja 2014 w Brisbane. Drugi mecz odbędzie się w Sydney 18 Czerwca 2014, a trzeci mecz będzie można zobaczyć ponownie w Brisbane 9 Lipca 2014. Do tej pory Queensland wygrywało i cały internet nabija się z ich drużyny przeciwnej. Kto wie, może ten rok będzie lepszy dla "Niebieskich".
 
 
Oto nasze smakowite pączki w kolorach drużyn.
 




 
Osobiście nie oglądamy rugby, ale im dłużej się tutaj jest tym bardziej się wchłania tutejsze zwyczaje
i niestety nic na to nie poradzimy, trzeba podążać za innymi :-)
 

wtorek, 27 maja 2014

Ulubieńcy kwietnia i maja 2014

W kwietniu zabrakło posta z moimi ulubieńcami, nie było ich za wiele, więc jakoś mi to umknęło, za to teraz w maju się nazbierało kilka nowości, którymi się ostatnio zachwyciłam i chyba jeszcze przez długi czas będę ich używać. No to zaczynamy z ulubieńcami :-)
 
Zacznę o ulubieńców kosmetycznych, ostatnim moim odkryciem są trzy lakiery do paznokci, jeden z O.P.I. pewnie wiele z Was zna i kojarzy firmę. Oraz dwa inne lakiery z Maybelline New York. Kolorki są w tonacji NUDE ostatnio bardzo modnej i popularnej, ja się w nich po prostu zakochałam i nic innego nie zobaczycie na moich paznokciach, jeśli potrzebuję odmiany to przerzucam się na kolory typu Baby Pink. Jeśli chodzi o numerki tych lakierów to zaczynając od Maybelline są to:
 "226 Take it of" i "228 Tan lines" oba pochodzą z najnowszej kolekcji Maybelline "Color Show Stripped Nudes", kolorek z O.P.I. to "F26 So many clowns...So little time". Nazwę ma bardzo fajną.
 

 
Poniżej na zdjęciu widać płyn do ciała z Johnson's - "Johnson's Body Care Relaxing Showe Gel". Ma cudowny delikatny zapach czerwonej róży i białej herbaty. Przepiękny zapach, ostatnio bardzo brakowało mi takiego delikatnego zwyczajnego zapachu, a tu nagle w sklepi przede mną wyrósł ten o to żel pod prysznic. Nie jestem fanką dużych butli, ale co zrobić nie było innych. Nie jest bardzo wydajny więc zapewne szybko go wykorzystam i poszukam czegoś równie ładnie pachnącego.

 
Na kolejnym zdjęciu widać szampon i odżywkę firmy "TRESemme" Szampon jest do włosów farbowanych choć już dawno nie mam na nich żadnej farby a odżywka do włosów kręconych zapewniająca gładki wygląd. Sam szampon bardzo długo leżał u mnie w szafce, a ja nie mogłam się na niego zdecydować. kupiony na promocji za $4 (ogromna promocja!!!) tak sobie leżał aż postanowiłam od tako sobie się z nim przywitać i oniemiałam z radości, zapach cudowny, włosy po nim pachną tak jakbym ledwo co wyszła od fryzjera, doskonale się pieni i jest bardzo wydajny, wystarcza odrobina i mogę spokojnie umyć całe włosy. Odżywka jest taka sobie i cieszę się że kupiłam małe opakowanie, potrzebna mi ona jest jedyne do dobrego rozczesania włosów, ta jakoś nie zachwyca ale i tak umieściłam ją w ulubieńcach za zapach który jest równie wspaniały co szamponu.

 
Mój ostatni kosmetyczny ulubieniec to maseczki do twarzy. Kiedyś byłam sceptycznie nastawiona do nich ale po wielkich pochwałach usłyszanych na blogu "MrsButterfly25" postanowiłam sama sprawdzić jakie one są. Mam tu dostępnych kilka rodzajów, jednak jedna szczególnie przypadła mi do gustu, jest to maseczka typu "Peel Off Masque" o zapachu świeżego ogórka. Uwielbiam uczucie gdy zaczyna "ściągać" mi skórę :-) Druga maseczka którą jeszcze posiadam to zwyczajna maseczka do zmywania z Aloesem i Wyciągiem z Wierzby. Maseczka Aloesowa jest niewielka ok. 20g, jednak jak już zagustujecie w jakiejś konkretnej bardziej opłaca się kupować w 80ml tubkach, starczają na dłużej a cena również jest bardziej korzystna. Ja używam ich dwa razy dziennie i widzę dużą poprawę  na mojej twarzy.


 
Czas teraz na ulubieńców mniej kosmetycznych a bardziej zapachowych :-)
Ostatnio często lubimy zapalać sobie świeczki i trafiliśmy w naszym tanim sklepie "Rejectshop" w którym można dostać praktycznie wszystko po niesamowicie obniżonych cenach na wspaniale pachnące świeczki "Skittles". Kupiłam pięć różnych świeczek, każda po $1, przecenione z $3. Każda ma inny zapach, truskawki, pomarańczy, maliny, czereśni i mango. Bardzo długo się palą i niesamowicie pachną. Chciałam, aby moje kochane świeczuszki ładnie się prezentowały więc do kompletu dokupiłam duży czerwony talerz, na którym mieszczą się wszystkie, łącznie z białą w środku. Klimat niesamowity ":-)




 
Ostatnio mój mąż i kochana córcia bardzo mnie rozpieszczali i zostałam obdarowana tym o to pięknym czajniczkiem do herbaty oraz kilkoma dodatkami aby moje "Five-o-clocki" wyglądały super i przytulnie z miłą atmosferą. Do zestawu czajniczkowego zostały dołączone dwie filiżanki ze spodeczkami oraz trzy ślicznie wyglądające spodeczki na zużytą herbatkę, oraz dwie maciupkie miseczki na dżem lub miód do porannej herbatki przy śniadaniu.
Czajniczek jest 1.5 litrowy więc herbaty a herbaty... można pić :-)
Tackę mam już od dawna i idealnie pasuje i prezentuje się w komplecie z nowościami.





 
Zapomniałabym o moich nowych ściereczkach kuchennych :-)
Ostatnio wpadły mi w oko te dwie, a dokładnie ta różowa, ta druga była w komplecie za niecałe 2 dolary, no po prostu jak za darmo. Ja uwielbiam pastelowe i pudrowe kolorki, więc ta różowa pasuje do mojej kuchni perfekcyjnie, ta druga się gdzieś też pewnie przyda :-)




 
To na tyle moi drodzy. Jestem bardzo zadowolona z moich ulubieńców, używam ich non stop i nie mogę wyjść z podziwu dla tych wszystkich zapachów unoszących się w moich mieszkaniu.
Ciekawe co przyniesie mi czerwiec...
 
 
 

sobota, 24 maja 2014

Australijka o samoakceptacji

Artykuł może niektórym wydać się dziwny i odbiegający od moich standardowych postów, jednak pisze o Australii, o tym co tu zwiedzamy i o tym co słyszymy, czytamy. Dziś więc będzie coś takiego, co ostatnio przeczytałam i mi się spodobało. Artykuł spotkałam na kilku różnych stronach internetowych polskich i australijskich. Nie będzie to długi artykuł, chcę jednak pokazać, że wszędzie są osoby idące swoją własną drogą i nie przejmujące się tym co inni mówią.
 
 
Artykuł dotyczy Tarryn Brumfitt, mieszkanki Adelajdy, która latami borykała się ze swoim ciałem. Dosłownie. Była bardzo bliska poddaniu się operacji plastycznej, jednak od tej decyzji odwiodła ją myśl o jej własnej córce i wytłumaczeniu jej jak kochać swoje ciało bez ingerencji chirurga plastycznego. Bardzo trudno było jej zaakceptować niedoskonałości po ciąży, próbowała schudnąć, a potem z przerażeniem obserwowała jak zbędne kilogramy powracają ze zdwojoną siłą. Można powiedzieć, że przeżywała to co przeżywa wiele kobiet na całym świecie.
Oto co sama mówiła:
"W końcu zawzięłam się w sobie i kosztem katorżniczej diety i treningów, uzyskałam swoją idealną figurę, która została uwieczniona na amatorskim wyborze miss. Owszem, czułam się pewnie w swoim ciele, jednak wkrótce zdałam sobie sprawę, że lęk przed byciem źle ocenioną wcale nie zniknął. Coś się we mnie przełamało. Przestałam walczyć o super sylwetkę i skupiłam się na dobrym traktowaniu samej siebie. Na samoakceptacji".
 
 
Tarryn jest założycielką strony internetowej
 
Można powiedzieć, że zaczęła skromnie właśnie od bloga internetowego na którym publikowała swoje zdjęcia bez retuszu. Starała się zachęcać kobiety do odzewu, aby tak jak ona przyznały, że perfekcyjne ciała nie istnieją, a nawet te po mastektomii, z bliznami pooperacyjnymi, z rozstępami po ciąży i cellulitem należy kochać i akceptować.
Przeprowadziła ankietę, w której spytała setkę przypadkowych kobiet  o to, jak opisałyby jednym słowem swoje ciało. Wszystkie przepytane kobiety odpowiadały określeniami: grube, sflaczałe, niedoskonałe, ohydne, znienawidzone... Ta ankieta nią wstrząsnęła. Przekonała się, ze nie tylko ona negatywnie określa swój wygląd. Robią tak niemal wszystkie kobiety.
Blog zaczął robić się co raz bardziej popularny, i tak skromna inicjatywa, prędko zyskała popularność w Australii, a teraz już na całym świecie. Fanki strony "Body Image Movement" oprócz umieszczania swoich wpisów na niej, zaczęły się również spotykać, rozmawiać o nagości, potrzebie naturalności bez chirurga plastycznego i osobistego trenera.
 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Obecnie Tarryn prowadzi stronę internetową, fanpage na Facebooku i profil na Instagramie.
Zainspirowała tysiące kobiet do polubienia samej siebie i przestała się odchudzać.
Nie oznacza to, że przestała się dobrze odżywiać, po prostu kocha samą siebie i lubi to :-)
 
Ja jestem jak najbardziej na tak dla tego co ona robi, osobiście uważam, że moje ciało nie jest idealne ale dobrze się w nim czuje, mój mąż mnie kocha i nie przeszkadza mu to jak wyglądam.
Nasza córka również wygląda dobrze i zdrowo, nie ma nadwagi i obie dobrze się rozumiemy.
Nie katujemy się dietami, ale też nie stołujemy się w fast foodach.
Macie większe rozmiary ubrań niż inni, nie przejmujcie się tym, ważne żebyście sami się dobrze czuli i dobrze wyglądali. Wasza opinia o sobie samych jest najważniejsza.
 
Po prostu akceptujemy siebie :-)
Wy też powinniście :-)

piątek, 23 maja 2014

Botanic Garden - Emerald

Prawie w każdym mieście w Australii, gdzie by nie spojrzeć tam jest Botanic Garden. Mamy taki w Emerald, jest on na swój sposób spory, wiele ludzi się nim zachwyca, dla mnie jest on przeciętny, może ze względu na niewielką ilość kolorów oraz ciekawych miejsc. To chyba najnudniejsze miejsce w Emerald, ale cóż, czasami idzie się z nudów ponudzić do takich nudnych miejsc. Pogoda nas zachęciła, chłodno, pochmurno brakowało tylko deszczu, ale wtedy byśmy pewnie nigdzie nie wyszli, jedynie na nasz przydomowy taras popijać herbatkę i rozkoszować się deszczowym dniem. Jednak nie padało... szkoda... Botanic Garden oblecieliśmy szybko, jedną z najdłuższych tras w 30 minut i nic, dosłownie nic nie było po drodze ciekawego, no może oprócz sztucznego jeziora, do którego nasze dziecko próbowało powrzucać kamyki. Była koło niego ławka, więc usiedliśmy aby tak szybko nie wychodzić z ogrodu. Dalej na trasie a raczej pod sam jej koniec było miejsce z krótką historią miasta, trzeba przyznać ciekawe ze względu na umieszczone daty i wydarzenia na wielkich kamieniach. Ogród jest usytuowany w centrum miasta, w zasadzie przyjeżdżając przez miasto nie sposób go nie zauważyć, późną jesienią i zimą zjeżdżają się tu tłumy campingowców, co mnie cieszy, bo lubię widok campingów, pewnie latem woda by im je porwała i dlatego wybierają bezpieczniejsze pory roku ;-) Przez ogród przepływa rzeka "Nogoa River", która bardzo często lubi podnosić swój poziom latem. Wtedy można powiedzieć, że Botanic Garden znika z powierzchni ziemi, rośliny muszą mieć dobre zakorzenienie, skoro tam nadal są.
Jak pisałam wyżej Botanic położony jest w ścisłym centrum miasta, przejeżdża się obok niego przez most, na którym często czyhają Policjanci ze swoimi radarami, na co bardziej nerwowych kierowców. W zasadzie, wokół ogrodu zlokalizowane są główne drogi i osiedla domków jednorodzinnych. Pewnie to duża zaleta, mieć blisko do parku na nogach.
Sam ogród jest położony na 42 hektarach ziemi i zapewni Wam jedynie relaks.
Dla dzieci znajdzie się może kilka atrakcji w stylu "helikopter" lub "motorki na szynach" na których trzeba samemu pedałować. Serducho wysiada po takim pedałowaniu :-)
 
Zapraszam więc na wycieczkę do najnudniejszego miejsca w jakim mieliśmy zaszczyt być.
Musicie wiedzieć, że ogrody botaniczne nie są naszymi ulubionymi miejscami, chodzimy tam dosłownie z nudów i gdy nie wiemy co mamy ze sobą zrobić.
Bardziej interesujący Botanic był w Rockhampton.
 



















 
Poniżej na kilku fotografiach historia naszego miasta





 
Jak wspomniałam już wcześniej co nie co o zalewaniu okolicznego ogrodu botanicznego, wypada napisać troszkę więcej może właśnie o tych powodziach. W ciągu kilkunastu ostatnich lat było ich sporo i były one na prawdę dużym zagrożeniem dla tej okolicy. Rekordowe powodzie zarejestrowano w latach: 1863, 1864, 1868, 1870, 1871, 1872, 1875, 1876, 1878, 1882, 1887, 1890, 1894, 1896, 1898, 1906, 1812, 1918, 1920, 1950, 1956 (najbardziej mokry rok, zarejestrowano 1032,29mm opadów), 1970, 1990, 2010, 2011, 2012, 2013.
W tym roku nie doświadczyliśmy powodzi w Emerald, co nas nawet cieszy, to nic miłego być odciętym od świata :-) Jednak nigdy nie wiadomo, który rok będzie ponownie tym w którym nawiedzą nas duże deszcze i powodzie.







 
To na tyle z wycieczki do naszego Ogrodu Botanicznego.
Mam nadzieję, że Wam się podobało, nam tak sobie ale cóż, się nie wybrzydza :-)