sobota, 14 września 2013

Brisbane - SOUTH BANK - centrum kulturalne

Będąc rok temu w Brisbane, miasto nas zachwyciło. Tak bardzo, że zapragnęliśmy się tam przeprowadzić. Jednak jest takie mądre przysłowie "Nie wszystko złoto co się świeci". I z Brisbane tak faktycznie było i jest. Na przełomie roku przejeżdżaliśmy przez miasto, które zostawiło w naszej pamięci miły ślad, jednak w tym roku a dokładnie parę dni temu - 8 września, odwiedzając ponownie to miasto, te emocje opadły, zachwyt zniknął a pojawiło się trzeźwe patrzenie na całokształt i zadowolenie z mieszkania w 10 tysięcznym mieście zwanym Emerald.
 
Krótko o Brisbane:
 
Brisbane zostało założone w 1824 roku i początkowo było kolonią karną, a dopiero później rozrosło się dzięki licznym osiedlom pracowniczym służby więziennej. Jednak prawa miejskie zostały nadane Brisbane dopiero w roku 1902, co jest tym dziwniejsze, że od połowy XIX wieku miasto stanowiło stolicę prowincji. Miasto leży wzdłuż rzeki Brisbane, która przepływa szerokimi zakolami przez całe centrum miasta. Tutejsi urbaniści zdecydowali się stworzyć wokół nabrzeży tereny zielone i urocze bulwary, z których obecnie słynie stolica Queenslandu. Rzeka wydaje się, obok drapaczy chmur, najważniejszym elementem panoramy miasta.
W Australii uważa się, że Brisbane to miasto idealne dla emerytów – prowincja, cisza i spokój, a na dodatek spora przestrzeń, gdzie starsze osoby mogą znaleźć zajęcia i rozrywki dostosowane do ich specyficznych potrzeb.
Brisbane może również pochwalić się rekordowymi warunkami pogodowymi. 26 Stycznia 1940 roku odnotowano w mieście najwyższą temperaturę - 43,2 stopnie w cieniu, natomiast parę lat temu, 19 lipca 2007 jedyny raz w historii na lotnisku odnotowano przymrozek -0,1 stopnia.
Scena muzyczna w Brisbane została doceniona między innymi przez amerykański opiniotwórczy tygodnik muzyczny Billboard, który umieścił miasto na liście Top 5 International Music Hotspots.
Stąd pochodzą między innymi: zespół Bee Gees, gwiazda lat sześdziesiątych i siedemdziesiątych,
a także zdobywca Grammy uznany za najseksowniejszego muzyka country - Keith Urban.
 
Brisbane - miasto jak miasto. Przynajmniej dla nas.
Ma sporo ciekawych miejsc do zobaczenia, jednak bardzo drogich.
Jeśli lubimy dobrą zabawę, relaks to godne polecenia są parki rozrywki typu Dreamworld i Waterworld, Sea World, Movie World.
 

 
Aby korzystać w pełni z tych atrakcji należy najlepiej mieszkać w okolicach Brisbane, ponieważ kupujemy wtedy roczny karnet, który jest praktycznie w tej samej cenie co jednodniowa wejściówka i szalejemy przez cały rok.
Dla spragnionych zobaczenia dzikiej, ale ujarzmionej przyrody godne polecenia są parki tj. "Alma Park", "Lone Pine Koala Sanctuary", "Australia ZOO - Park Steve'a Irwina" i wiele innych.
Ktoś pewnie zaraz powie, że wymieniłam zaledwie 1% tego co jest w Brisbane i ja się zgodzę.
Nie znam bowiem tego miasta na tyle dobrze aby o nim pisać jako o temacie głównym.
Napiszę o bardzo znanej atrakcji - SOUTH BANK.
W ubiegłym roku zwiedzaliśmy go późnym wieczorem, w tym roku troszkę wcześniej gdy było jasno. Musimy przyznać, że jest to fajne i ciekawie zaprojektowane miejsce.
 




 
Na South Bank utworzona jest sztuczna plaża oraz wodne atrakcje dla dzieci.
South Bank to miejsce dla każdego i chyba każdego można tam spotkać.
Jest obok mnóstwo różnych knajpek z różnymi kuchniami, nam przypadła do gustu Turecka, jednak wszystko było zajęte i udaliśmy się do lodziarni "Gelare" gdzie można kupić smaczne gofry z lodami i bitą śmietaną. Zawsze tam na nie wpadamy gdy jesteśmy w Brisbane.






 
Jednym z popularnych miejsc na South Banku jest Wielkie Koło z którego rozpościera się cudowny widok na okolice i na rzękę. Na taką obrotową wycieczkę można się wybrać codziennie, również w późnych godzinach nocnych.



BRISBANE FESTIVAL
Pokaz laserów na wodzie








 
Tak wygląda w skrócie nasza jednodniowa wycieczka do Brisbane.
Miło ją wspominamy, jednak nie tego oczekiwaliśmy po pojawieniu się w mieście.
 
Dobra rada... Nie polecamy rybki z frytkami w IKEI ;)
 
 

środa, 11 września 2013

"Polska Wiosna" w Brisbane


8 Września jak co roku, w Brisbane organizowana jest impreza pt. "Polska Wiosna".
My wybraliśmy się tam już drugi raz i zdecydowanie jest ostatni raz kiedy tam byliśmy.
No może nie za szybko tam wrócimy.
W ubiegłym roku miasto nas zachwyciło, w tym roku jakoś emocje opadły i pojawiły się rozczarowania. Po 900km drogi jaką nam przyszło przejechać, minięciu 103 kangurów, krowy, dzika, lisa i czegoś possumopodobnego dotarliśmy bez szwanku z nadzieją na miłą niedzielę i Polskie produkty. Jakież było nasze rozczarowanie, gdy się okazało, że w jednym sklepie Polskich produktów nie sprzedają, pod kolejnym adresem stał tylko dom i w inne bardziej sprawdzone miejsca nie było po co jechać bo to nie był akurat dzień dostaw.
Ruszyliśmy więc na "Polską Wiosnę".
 

 
Powitały nas te same ubiegłoroczne szyldy, praktycznie te same stoiska i równie niemili ubiegłoroczni ludzi. No cóż, to jest ta nasza Polska natura, nie potrafimy być mili nawet dla naszych rodaków spotykających się raz w roku.
 
Poniżej na zdjęciu stoisko, gdzie można było kupić tandetne filmy,
kilka stoisk dalej były stare książki.
 
 
Każdy na pewno przyjechał tam napić się Polskiego piwka. Oczywiście było piwko, jednak w ubiegłym roku można było sobie kupić i zawędrować z nim dokądkolwiek, w tym roku zrobiono specjalnie wygrodzone miejsce z kilkoma stolikami, do których jak ktoś się przyssał, to odessał się po kilku godzinach i to nie ze wzdględu na piwo tylko na dobra miejscówkę.
Chętni do posadzenia swoich szanownych siedzeń i skonsumowania bigosu z kiełbasą "Chorizo" z Woolworth'sa, bądz spalonych placków musieli niestety stać.
Oprócz bigosu i placków były równiez nalesniki i pierogi, hot-dogi -bułka Colse a parówka z Woolworth'sa, można by pomyśleć, że Dom Polski idzie na łatwiznę i kupuje taniochę w lokalnych sklepach a sami szczycą się sprzedażą świeżych wędlin, które to można upolować co dwa tygodnie.
Zapomniałabym o budce z lodami dla najmłodszych...

 
Reklamowały sie również: Polska Szkoła w Brisbane, OZ POL i to chyba wszystko z tej "wieeeelkiej" imprezy. Bym zapomniała, była scena, tak w jak w ubiegłym roku, można było posłuchać zespołu ludowego oraz trzech starych pierników "duszących kota".

 
Zmyliśmy się jeszcze szybciej niż się tam pojawiliśmy.
Może ktoś powie/napisze, że jestem wredna i okrutna krytykując mój naród,
ale...
Polak zawsze będzie Polakiem
i...
Taki kraj mamy jaki potrafimy stworzyć
 
 
 
 

poniedziałek, 9 września 2013

Wycieczka w góry "Blackdown Tableland"


Mieszkamy w Emerald już ładnych kilka tygodni, więc postanowiliśmy wybrać się na wycieczkę w okolice naszego miasta. Jednak okolice tutaj nie są tak bliskie jakby się wydawało. My mieszkamy tutaj (tzn. w tym regionie i poprzednio Capricorn Coast) i wiemy na tyle dużo o tutejszych odległościach, że to nas nie dziwi, jednak dla kogoś kto się tutaj dopiero co przeprowadził a poprzednio mieszkał np. w wielkim mieście to może być duże zaskoczenie, jechać na jednodniową wycieczkę kilkaset kilometrów.
Z Emerald, nie czarujmy się, zbyt blisko to nie jest do jakiegokolwiek miasta, no może do Anakie 40km, lub do Capelli 50km, a że u nas wszędzie ogólnie daleko to nie marudziliśmy zbytnio i wybraliśmy się w piękne górny z jeszcze lepszymi widokami za Blackwater w stronę Rockhampton.
Wybraliśmy się do "Blackdown Tableland National Park".
Park polozony jest 110km na wschód od Emerald I 180km na zachód od Rockhampton.
Tereny tego parku są ojczysta ziemia ludu Ghungalu.
Mozemy tam zobaczyc sporo ptakow I innych zwierzat.
Jest tam kilka szlakow prowadzacych do punktow widokowych I wodospadow.
My wybraliśmy sie do wodospadu "Gudda Gumoo - Rainbow Waters".
Czasu starczyło nam tylko na ta jedna atrakcje, poniwaz do kazdego punktu trzeba dojsc id 1-2 kilometrow. Droga akurat nie była zbyt fajna. Sucha, piaszczysta. Bardzo sie kurzylo a buty wrocily w strasznym stanie. Choc mijalismy takich ludzi, ktorzy szli boso :)

Gdy jechalismy, po drodze udało nam się zobaczyć Emu w ich naturalnym, dzikim środowisku. Oto kilka zdjęć z naszej wycieczki.





 
Kilka ostatnich metrów przed wodospadem czekały na nas schody,
a dokładnie 240 stopni...
 



Na koniec naszej wycieczki pożegnał nas kangur...